Fanowska Scooby-Doo Wiki
Advertisement

Rozdział 3 – Szczeniak i nocne strachy

Nazajutrz po dziewiątych urodzinach Freda, 6 lipca 1992 roku, on i dziewczyny siedzieli w parku pod starym dębem, gdzie lada chwila miało się zjawić rodzeństwo Rogersów ze swoim zwierzakiem, którego dostali zaledwie dwa dni wcześniej.

– Ciekawe, jaki wygląda ten zwierzak Kudłatego i Maggie– odezwał się nagle Fred. – Może to papuga?

– Albo mały, puszysty kotek? – wtrąciła nieśmiało Velma.

– Moim zdaniem to będzie pies – orzekła stanowczo Daphne. – Inaczej nie umówiliby się z nami w parku.

– Cześć, kochani! – zawołał Kudłaty, biegnąc ku swoim przyjaciołom. – Poznajcie, kurczę, naszego nowego kumpla – dodał z dumą, wskazując na dużego, brązowego szczeniaka w czarne łaty.

– Mówiłam wam – tryumfowała Daphne.

Fred zignorował ją.

– Jak się wabi? – spytał, podchodząc do psiaka i ostrożnie głaszcząc go po łebku.

– Scooby Doo – powiedział szczeniak.

Velma pisnęła i szybko schowała się za Daphne.

– On umie mówić! Ale ekstra! – zawołał Fred.

– Och, Fred, nie bądź naiwny – prychnęła Daphne. – Jestem pewna, że Kudłaty znowu bawi się w brzuchomówcę.

– Nie tym razem – Kudłaty potrząsnął głową. – Kurczę, Scooby naprawdę umie mówić. Kurczę, wszystkie psy z jego rodziny to potrafią.

Tymczasem Maggie podeszła do Velmy, ciągle kryjącej się za plecami Daphne, i wzięła ją za rękę.

– Nie bój się – powiedziała. – Scooby to najkochańszy szczeniak na świecie. Nie zrobi ci nic złego. No, chodź.

Velma pozwoliła się podprowadzić do psa, wyciągnęła rękę i niepewnie pogłaskała go po mordce. W odpowiedzi zwierzak przewrócił ją na ziemię i przygniótł ją swoim ciężarem.

– Rety! Ratunku! – krzyknęła wystraszona Velma, usiłując wydostać się spod łap szczeniaka.

– Scooby! – zawołała oburzona Maggie.

– Złaź z Velmy! – rozkazał Kudłaty, ciągnąc psiaka za obrożę.

Scooby nie słuchał. Dokładnie obwąchał Velmę, a po chwili zaczął lizać ją po buzi.

– Rety! Przestań! To łaskocze! – wołała ona ze śmiechem. – Dość już! Dość, słyszysz? Przestań!

– Dobra, Scooby, teraz już, kurczę, naprawdę wystarczy – powiedział Kudłaty, z pomocą Maggie i Freda odciągając szczeniaka od dziewczynki.

– Łaczego? – nie rozumiał Scooby.

– Bo jeśli Velma mówi tak dużo, jak przed chwilą, to znaczy, że dzieje się coś poważnego – wyjaśniła Daphne, stawiając rozchichotaną przyjaciółkę na nogi i otrzepując ją z trawy.

– Nie kapuję – przyznał pies.

– Nic nie szkodzi. Niedługo zrozumiesz – pocieszył go Kudłaty.

Wbrew tym przewidywaniom, Scooby nigdy do końca nie zrozumiał małomówności Velmy. Nie przeszkodziło mu to jednak obdarzyć dziewczynki przyjaźnią – która, nawiasem mówiąc, okazała się być wzajemną.

Kolejną rzeczą, niezrozumiałą dla Scooby'ego (i nie tylko dla niego), było to, jakim cudem małomówna, spokojna i nieśmiała Velma mogła mieć tak rozgadaną, ruchliwą i przebojową siostrzyczkę, jak Madelyn, która na początku września poszła do zerówki. Velma, zapytana o to przez Daphne, wzruszyła ramionami i przyznała:

– Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że mama kiedyś mówiła tacie, że musi prędko wrócić do pracy, bo Maddie zadaje o wiele za dużo pytań.

x

Była sobota, 3 października. Wieczorem, podczas spaceru, Kudłaty i Scooby znaleźli się w okolicy szkoły. Nie było to ich ulubione miejsce nawet za dnia, więc trudno się dziwić, że czuli się nieswojo, patrząc na opustoszały, ciemny budynek. Nie, zaraz, poprawka – w jednej sali paliło się jasne światło. Chłopiec i szczeniak spojrzeli na siebie nawzajem, zastanawiając się, co zrobić. Mogli podejść bliżej i zajrzeć przez okno do środka albo zwiać.

Po chwili obok okna przeszło coś wielkiego i czarnego na cienkich nóżkach.

– Co to jest? – spytał Scooby.

– Nie wiem – odszepnął Kudłaty – i, kurczę, nie mam najmniejszej ochoty się tego dowiedzieć. Szybko, piesku, zwiewajmy, zanim nas zauważy. A jeśli jutro podczas wieczornego spaceru zacznę iść w kierunku szkoły, to, kurczę, zrób coś dla mnie.

– Co?

– Odciągnij mnie w drugą stronę.

– Łobrze.

Nazajutrz opowiedzieli przyjaciołom o swojej przygodzie. Jak zapewne się domyślacie, Daphne nie uwierzyła w historię o dziwnym, czarnym stworze. Przewróciła tylko błękitnymi oczyma i skrzywiła się z dezaprobatą.

– Potwory nie istnieją – powiedziała cierpko. – To pewnie był tylko woźny.

– Woźny jest chory – zauważyła Velma. – Chłopcy nie mogli go widzieć.

– Ja wiem, co to było – oznajmił tryumfalnie Fred. – To był kosmita z planety Gondar. W "Panikarzu Narodowym" piszą, że Gondarianie przysłali na Ziemię swoich zwiadowców, żeby...

– Będę z tobą brutalnie szczera, Fred – przerwała mu Daphne. – Kosmici też nie istnieją.

– To w takim razie co widzieliśmy? – spytał Kudłaty.

– Jest tylko jeden sposób, żeby się tego dowiedzieć – stwierdził Fred. – Musimy tam pójść dziś wieczorem.

– Kurczę, wiesz co, Scooby – Kudłaty nerwowo spojrzał na swego psa – szczerze mówiąc, bałem się, że któreś z nich to powie.

Wieczorem dzieciaki wyszły z domu pod pozorem spaceru ze Scoobym (nawiasem mówiąc, było w tym trochę prawdy), po czym udały się pod szkołę. Gwoli ścisłości należy dodać, że Kudłaty i Scooby musieli zostać tam zaciągnięci przez Daphne i Freda.

– To tu widzieliście tego kosmitę? – spytał Fred, wskazując na jedyne oświetlone okno.

– Łak – potwierdził Scooby.

– Och, Fred! – zawołała z irytacją Daphne. – Przecież już ci mówiłam, że kosmici nie istnieją!

– Więc co widzieli Kudłaty i Scooby, panno Mądralińska?

– Nie wiem, ale to na pewno nie był kosmita!

Velma, patrząc wielkimi, przerażonymi oczami na swoich kłócących się przyjaciół, przytuliła się do Scooby'ego. Kudłaty natomiast odchrząknął i odezwał się nieśmiało:

– Eee... kochani...

Jak było do przewidzenia, nie zwróciło to niczyjej uwagi.

– "To nie był kosmita", tak? – indyczył się Fred. – Wiesz co? Myślę, że Gondarianie wyprali ci mózg, żebyś o nich zapomniała!

– To raczej tobie ktoś wyprał mózg z resztek rozumu! – krzyknęła Daphne.

Pierwsze śledztwo R3

– ZAMKNIJCIE SIĘ, DOBRA? – wrzasnął Kudłaty najgłośniej, jak mógł. Tym razem Fred i Daphne umilkli i spojrzeli na niego.

– ZAMKNIJCIE SIĘ, DOBRA? – wrzasnął Kudłaty najgłośniej, jak mógł. Tym razem Fred i Daphne umilkli i spojrzeli na niego. – Zamiast się kłócić, lepiej, kurczę, po prostu zobaczcie to coś!

Fred i Daphne bez słowa wymienili spojrzenia, wzruszyli ramionami, podeszli do okna, wspięli się na palce i zajrzeli do środka.

– Yyyy! – jęknęła z obrzydzeniem Daphne, odwracając wzrok i stając z powrotem na całych stopach.

– Raju! – zawołał zachwycony Fred.

– Co tam jest? – spytała Velma, na próżno usiłując dosięgnąć parapetu.

– Wierz mi, lepiej, żebyś tego NIE widziała – wymamrotała Daphne. – Na samo wspomnienie robi mi się słabo...

Velma jednak nie ustawała w próbach doskoczenia do okna, więc Kudłaty ją podsadził. Chwilę później mała pisnęła ze strachu, zeskoczyła na ziemię i przytuliła się do Daphne.

– To na pewno Gondarianin – oznajmił zadowolony Fred. – Wygląda dokładnie tak, jak ten stwór ze zdjęcia w "Panikarzu Narodowym".

x

– Słuchajcie, przemyślałam to sobie – powiedziała Daphne w poniedziałek, spotkawszy się z przyjaciółmi podczas dużej przerwy. – To... COŚ, co widzieliśmy, wyglądało jak wielki pająk, zgadza się?

– Tak – odrzekli chórem pozostali.

– Teraz uwaga: on był sztuczny.

– Skąd ten wniosek? – dociekał Fred.

– Zastanów się przez chwilę, Sherlocku Jonesie. Przecież nie ma takich wielkich pająków.

– Oczywiście, że są! W "Panikarzu Narodowym" piszą, że...

– Mógłbyś wreszcie dać spokój temu szmatławcowi?

– Co...! – oburzył się Fred. – "Panikarz Narodowy" to poważna gazeta!

– Mniejsza z tym – westchnęła Daphne. – Tak czy owak, NA ZIEMI na pewno nie ma takich wielkich pająków.

– Kurczę, mam nadzieję, że masz rację, Daphne – powiedział Kudłaty.

– Ja łeż – dodał Scooby.

– Mówię wam, że ten stwór był prawdziwy – upierał się Fred. – Jeśli nie jest kosmitą, to w każdym razie na pewno został zmutowany przez Gondarian albo przez Ryżego Śledziucha. Mam rację, Velmo?

– Zapytam mojego taty – odrzekła wymijająco dziewczynka. – On dużo wie.

Po powrocie ze szkoły dowiedziała się od mamy, że tata pracuje w warsztacie i nie wolno mu przeszkadzać.

– Ale ja tylko chciałam go o coś zapytać – przekonywała Velma.

– Na pewno nie teraz. Tata jest bardzo zajęty – odparła stanowczo jej mama, wstawiając brytfankę z mięsem do piekarnika i zamykając drzwiczki. – A teraz idź po Maddie. Przeczytam wam bajkę.

Velma westchnęła i lekko potrząsnęła głową. Kiedy miała dwa latka, mama wprowadziła zwyczaj popołudniowego czytania bajek – i do tej pory go nie porzuciła. Być może ze względu na Madelyn, która z kolei miała nawyk włażenia mamie na kolana i dotykania wszystkich obrazków, nie przejmując się zbytnio tym, czy ma czyste ręce. Szczerze mówiąc, Velma niechętnie przyznawała się do tego sama przed sobą, ale nadal lubiła słuchać, jak mama moduluje głos w zależności od tego, czyją kwestię czytała... No, dobrze, wróćmy do meritum.

– MADDIE! – wrzasnęła Velma w kierunku schodów, prowadzących na piętro, gdzie znajdowały się sypialnie. – CZAS NA BAJKĘ!

Kilkanaście minut później do pokoju, gdzie dziewczynki słuchały bajki, zajrzał pan Dinkley.

– Aluś, skarbie, nie widziałaś przypadkiem moich przegubów kulowych? – spytał.

– Twój warsztat, twój bałagan – pani Dinkley spokojnie odsunęła palce Madelyn i przewróciła kartkę w książce. – Gdybyś co jakiś czas trochę tam posprzątał, może nie gubiłbyś tak często swoich rzeczy – dodała, spoglądając na męża z kpiącym uśmieszkiem.

– Tym razem spudłowałaś, kochana – odparował mężczyzna. – Kupiłem te części w piątek, czyli zaledwie trzy dni temu. Nie zdążyłbym ich zgubić, nawet gdybym miał w warsztacie totalny chaos. Wniosek jest oczywisty. Ktoś je ukradł.

– Greg, ty gubisz rzeczy nawet wtedy, gdy wokół panuje idealny porządek – kobieta lekceważąco machnęła ręką. – Zamiast stać tutaj i zawracać mi głowę, lepiej wróć do warsztatu i jeszcze raz dokładnie go przeszukaj.

– Mamo – odezwała się Velma, patrząc za odchodzącym ojcem – mogę iść z tatą i mu pomóc?

– Nie chcesz posłuchać bajki do końca?

– Mamo! – jęknęła dziewczynka. – Przecież umiem czytać! Mam już osiem lat!

– No, skoro tak, to biegnij pomóc tacie. Tylko pamiętaj, żadnego majsterkowania i brudzenia się smarem.

x

– Ach, to ty, Elfiku! Wejdź – pan Dinkley uśmiechnął się szeroko na widok swojej starszej córki.

– "Elfiku"? – Velma rozejrzała się ze zdziwioną miną.

– Mówiłem do ciebie – wyjaśnił jej tata. – Elfy są małe, sprytne i pomocne, tak samo, jak ty. Niech zgadnę: mama przysłała cię, żebyś pomogła mi szukać tych nieszczęsnych części, tak?

– Niezupełnie. Sama chciałam tu przyjść. Mama powiedziała tylko, że mam nie majsterkować i nie pobrudzić się smarem.

– Rzeczywiście, to do niej podobne – zaśmiał się mężczyzna. – A teraz przyjrzyj się temu rysunkowi i sprawdź, czy takie części nie wpadły w jakąś szczelinę, a ja jeszcze raz przeszukam szuflady.

Na kilka minut zapadła cisza. W końcu Velma odezwała się nieśmiało:

– Tato...

– O co chodzi, Elfiku? Znalazłaś coś?

– Nie, ale chcę cię o coś zapytać. Czy pająki są duże?

– To zależy od gatunku. Niektóre są tak małe, że nie da się ich zobaczyć bez mikroskopu, a inne to prawdziwe giganty.

– A czy istnieją takie duże, jak moja ręka?

– Tak.

– A takie duże, jak twoja ręka?

– Możliwe, ale jest ich bardzo niewiele.

– A takie duże, jak kot albo pies?

– Nie, na pewno nie.

– To znaczy, że nie ma też takich wielkich, jak samochód?

– Nie. Dlaczego mnie tak wypytujesz?

– Z ciekawości. Jeden z naszych szkolnych pająków ostatnio chyba urósł i chciałam wiedzieć, jaki może być duży...

– Boisz się go? – Gregory uważnie spojrzał na córkę.

– Trochę – przyznała dziewczynka.

– Zupełnie jak twoja mama – mężczyzna uśmiechnął się z rozbawieniem.

– Naprawdę?

– PAJĄK! AAAAAA! – rozległ się nagle przerażony wrzask.

– Chodź i sama zobacz – mężczyzna wziął córkę za rękę i oboje pobiegli do domu.

W przedpokoju omal nie wpadli na Madelyn, która z największą powagą powiedziała:

– Mama jest w kuchni i krzyczy. Chyba nie podobała jej się bajka.

Velma zachichotała, a Gregory chwycił rękę młodszej córeczki i pociągnął obie dziewczynki do kuchni. Ujrzeli tam Alice, skuloną na krześle, krzyczącą wniebogłosy i wskazującą na pająka, drepczącego po blacie stołu. Velma puściła rękę ojca, biegiem okrążyła stół, wdrapała się na krzesło i mocno przytuliła się do matki.

– Gregory, zabierz to! – zażądała kobieta, będąca już na skraju histerii.

Jej mąż wziął stworzonko na dłoń, przeniósł je na zewnętrzny parapet, zamknął okno i odwrócił się.

– Już po wszystkim, możecie przestać drżeć o swoje życie – powiedział, patrząc z rozbawieniem na żonę i starszą córkę.

– Bardzo śmieszne – prychnęła Alice.

– Mamo, dlaczego się bałaś? – spytała Madelyn.

– Nie lubię pająków – mruknęła kobieta, rumieniąc się z zakłopotaniem.

– Dlaczego?

– Nie wiem.

– Dlaczego?

– Po prostu nie wiem. Nie zadawaj już więcej pytań.

– Dlaczego?

– Bo mam zły humor.

– Dlaczego?

– Bo tu był pająk, a ja się ich boję.

– Dlaczego?

– Zaraz oszaleję! – jęknęła pani Dinkley, łapiąc się za głowę.

– Dlaczego? – spytała niewinnie Madelyn.

– Chodźcie, dziewczynki – odezwał się pan Dinkley. – Pobawimy się w berka w ogrodzie.

– Tak! – ucieszyła się Madelyn. – Berek! – krzyknęła, uderzając Velmę w ramię i wybiegła z kuchni, ścigana przez starszą siostrę.

– Dziękuję ci, mój drogi – powiedziała Alice, gdy za dziewczynkami zamknęły się drzwi.

– Drobiazg – Gregory uśmiechnął się szeroko i lekko zmierzwił włosy żony.

Miał zamiar coś dodać, ale naraz rozległ się głośny płacz. Mężczyzna i kobieta wymienili spojrzenia.

– Maddie – powiedzieli równocześnie i wybiegli na zewnątrz.

x

– No i, kurczę, co powiedział twój tata? – spytał Kudłaty następnego dnia.

– Nie ma takich wielkich pająków, jak ten, którego widzieliśmy – odrzekła Velma. – Nie ma nawet takich dużych, jak Scooby.

– Całe szczęście! – stwierdził szczeniak.

– Widzisz, Fred? – triumfowała Daphne. – Twoja teoria okazała się jedną wielką bzdurą.

– Tata Velmy nie jest nieomylny – zauważył Fred.

– Za to jest dorosły i wie o wiele więcej od ciebie – odparowała Daphne.

– Ja tam popieram Freda – odezwał się jakiś głos.

Obróciwszy się, Kudłaty i Scooby zobaczyli niezbyt wysokiego chłopca o brązowych włosach.

– Nie żartuj, Jeff – Daphne lekceważąco machnęła ręką. – Przecież wszyscy wiedzą, że teorie Freda nigdy się nie potwierdzają.

– Ale tym razem jest inaczej – odrzekł Jeff z bardzo poważną miną, dziwnie kontrastującą z jego pyzatą twarzą. – Ten pająk, o którym rozmawialiście, naprawdę się zmutował.

– Mówiłem wam! – zawołał ucieszony Fred.

– To jakaś paranoja – mruknęła Daphne, przewracając oczyma. – Niby jakim cudem ten pająk mógłby się zmutować sam z siebie?

– Przecież już ci mówiłem, że zmutowali go Gondarianie – odrzekł pobłażliwie Fred.

– A ja mówiłam ci, że kosmici nie istnieją! – krzyknęła zirytowana Daphne.

– Więc to pewnie sprawka Ryżego Śledziucha!

– Jasne! Tak samo, jak wtedy, kiedy myślałeś, że Ryży buchnął ci rękawiczki, a potem okazało się, że zostawiłeś je w domu! Dorośnij wreszcie, bo nie masz już pięciu lat!

– Oni zawsze tak się kłócą? – spytał cicho Jeff.

– Nie zawsze, ale dość często. Ja już się do tego, kurczę, przyzwyczaiłem – mruknął w odpowiedzi Kudłaty. – Kurczę, wiesz coś jeszcze o tym stworze?

– Tylko tyle, że jest bardzo niebezpieczny i należy trzymać się od niego z daleka.

– O, kurczę! W takim razie ja mogę ci od razu obiecać, że Scooby i ja będziemy zawsze, kurczę, wiali przed nim tak szybko, jak to, kurczę, możliwe.

– I łabierzemy ze łobą Vełmę – dodał Scooby, liżąc policzek dziewczynki.


← Rozdział 2 • Rozdział 4 →

Advertisement