Rozdział 1 – Prolog
Był 19 grudnia, godzina 22:30. Tej nocy w Coolsville, niewielkim mieście w stanie Ohio, szalała okropna śnieżyca. Jeśli wyjrzało się przez okno, nie widziało się nic, prócz białych płatków śniegu, lecących nieomal poziomo za sprawą silnego wiatru, wyjącego w kominach i wściekle tłukącego w szyby.
Tej właśnie nocy młoda, ciemnowłosa kobieta w okularach krążyła po dużym pokoju, czekając na powrót swojej siostry bliźniaczki i szwagra. Cztery godziny temu wybrali się po prezenty gwiazdkowe dla swojej trzyletniej córeczki. Teraz dziewczynka spała spokojnie na kanapie, okryta kocem, a jej rodzice do tej pory nie wrócili. Było to o tyle niepokojące, że nigdy nie rozstawali się ze swoją jedynaczką na dłużej, niż naprawdę musieli.
Nagle za oknem błysnęły światła samochodu, a po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Kobieta, obawiając się, że hałas obudzi jej siostrzeniczkę, czym prędzej otworzyła. Spodziewała się, że za progiem będą stali jej siostra i szwagier, uśmiechnięci od ucha do ucha i obsypani śniegiem. Zamiast nich jednak ujrzała wysokiego, barczystego młodzieńca w mundurze. Jego mina nie wróżyła dobrych wieści.
– Panna Jane Walton? – spytał nieznajomy.
– Owszem – odrzekła kobieta, wpuszczając go do przedpokoju. – O co chodzi? – spytała z niepokojem.
– Jestem posterunkowy Franklin Sanders – młody człowiek pokazał legitymację. – Pani siostra i szwagier mieli wypadek. Ich samochód wpadł w poślizg i spadł z urwiska. Oboje zginęli na miejscu.
– Boże... – szepnęła Jane, kryjąc twarz w dłoniach.
– Bardzo mi przykro, panno Walton – powiedział posterunkowy Sanders i wyszedł.
Kobieta wróciła do salonu i usiadła na podłodze obok kanapy, na której spała jej siostrzeniczka, nieświadoma, że właśnie została sierotą.
– To niesprawiedliwe – szepnęła buntowniczo, czując, że po twarzy spływają jej łzy wielkie jak groch. – Nattie i Tom nie powinni byli umrzeć... byli dopiero pięć lat po ślubie... marzyli o drugim dziecku... mieli przed sobą całe życie...
– Ciociu, gdzie siom mamusia i tatuś? – rozległ się nagle cieniutki głosik. Maleńka sierotka obudziła się i wpatrywała się w ciotkę ciemnymi oczami swego taty.
– Oni... oni poszli do nieba, skarbie – powiedziała Jane, biorąc dziewczynkę w objęcia.
– A kiedi wióciom?
– Nie wrócą już nigdy, kochanie. Są... za daleko, żeby wrócić.